Ćwierć wieku informatyki

Zebrało mi się na komputerową nostalgię. W moim przypadku nie oznacza to kart perforowanych. Początki to Commodore 64, ale nie chciałem sięgać aż tak daleko. Amigi nie miałem, przeskoczyłem ten etap i mój następny komputer to był już pecet. Dokładniej: 286 z 1 MB RAMu, 40MB dyskiem i potwornym monitorem EGA. Szybko został uwspółcześniony do 486 z 4MB RAMu i 500M dyskiem, ale z monitorem męczyłem się długo.

Tego sprzętu już oczywiście nie mam, ale od czego wirtualizacja? Specjalnie do takich celów powstał Dosbox, ale nie chciałem iść na łatwiznę. Wyklikałem maszynę w Virtualboksie (co ciekawe, nie da się tam stworzyć komputera tak słabego, jak chciałem) i jazda. A nie, nie tak szybko. W jaki sposób dostarczyć oprogramowanie do tego komputera? Standardowo, współdzielonym katalogiem? Nie da się, maszyna wirtualna widzi go jako dysk sieciowy, a przecież tworzę system nieobsługujący sieci. (BEZ SIECI! Przez kilka lat używałem komputera bez żadnego dostępu do sieci! Dzisiaj wydaje się to szczytem bezużyteczności). No to może pendrive? Też nie, systemy z tych czasów nie obsługują USB. No to skopiuję przez SCP albo wystawię gdzieś na WWW? A, brak sieci. Jedyne wyjście to tworzenie obrazów dyskietek.W Linuksie sprowadza się do: mkfs.fat -C plik.img 1440

Co zainstalować?


Dla ustalenia uwagi, mówimy o latach 1990-1996. Peceta dostałem w 1992 roku, ale niekoniecznie używałem najnowszego softu. Pod koniec 1995 weszło Windows 95 i zakończyło pewną epokę (z powodu braków sprzętowych musiałem jeszcze poczekać jakiś rok). Na początek: MS DOS 6.

Skoro DOS, to (w Polsce) obowiązkowo Norton Commander. Oryginału nie mam, ale przypomniałem sobie o ukraińskim klonie zwanym Volkov Commander. Używałem go na dyskietce ratunkowej, bo ma zaledwie 70kB - mniej, niż dosowe narzędzia które zastępował! Na obrazku config.sys. Z różnych historycznych i technicznych powodów (#gimbynieznajo) istniało kilka rodzajów pamięci, a najważniejsza była pamięć podstawowa. Ta, o której Bill Gates wcale nie powiedział, że 640kB wystarczy każdemu. Celem każdego komputerowego dłubacza, a nawet gracza, było przeniesienie czego tylko się dało do innych rodzajów pamięci (Upper Memory Blocks, High Memory Area) żeby mieć jak najwięcej pamięci dla aplikacji. Byłem w tym mistrzem. Kilka lat później ta umiejętność stała się równie przydatna co, dajmy na to, oranie zaprzęgiem wołów.

Inny program który wszyscy w Polsce znali to MKS_VIR. Nie żeby wtedy tak dbano bezpieczeństwo, chodziło o wbudowaną encyklopedię wirusów. Dzisiaj już takich wirusów nie robią - animacje, dźwięki (najpopularniejszy był ten, co mówił "precz z Wałęsą" i kilka niecenzuralnych zwrotów), replikacja przez boot sector lub modyfikację plików wykonywalnych, a wszystko to w kilku kB. Znalazłem jeszcze TAGa, kolejne polskie dzieło. Znane ze szkolnych lekcji informatyki, z własnych chęci nikt tego nie chciał tknąć dwumetrowym kijem.

Kolejnym etapem po graniu i ogólnym dłubaniu było programowanie w Turbo Pascalu. Lubiłem grzebać gdzieś blisko sprzętu, np. bawić się syntezą FM na karcie dźwiękowej (dało się w ten sposób uzyskać naprawdę kosmiczne brzmienia, ale totalnie nieprzewidywalne). Gdy już zaczynałem pojmować bardziej zaawansowane zagadnienia, jak programowanie obiektowe czy dynamiczne struktury danych (a jedno i drugie było niezbędne, by oprogramować popularne w tych czasach tekstowe GUI Turbo Vision), odkryłem inne języki i środowiska i z radością zapomniałem Pascala.

A dlaczego tutaj nie ma okien?

Są okna, a jakże. Zainstalowałem, poklikałem, zrobiłem screenshoty. Tu również byłem mistrzem konfiguracji, uruchomienie Windows 3.1 ze znośną wydajnością na 286 wymagało trochę zachodu. Te czasy to był okres przejściowy. Gry nadal powstawały głównie pod DOS, oprogramowanie biurowe i inne ogólnego przeznaczenia raczej dla Windows, ale z wyjątkami. Programy pisane na zamówienie, np. do obsługi firm - dla DOS, zresztą jeszcze po roku 2000 dosowy program finansowo-księgowy był częstym widokiem. Samodzielne programowanie też raczej oznaczało pracę pod DOSem, programowanie pod Windows było wówczas bardzo trudne (chyba że w Visual Basicu, ale to obciach). O ile pamiętam, osobiście dzieliłem czas mniej więcej pół na pół pomiędzy te dwa systemy.

Dłubię więc sobie w systemach sprzed lat i myślę: ale to były wspaniałe czasy. Jak dobrze, że już minęły. Ostatnio widziałem Windows 3.1 jakieś 20 lat temu i zdążyłem już zapomnieć, jakie to było toporne. DOS był jeszcze gorszy. Byle gra wymagała wiedzy o szczegółach konfiguracji (podaj jaki adres pamięci wykorzystuje twoja karta dźwiękowa). System był jednozadaniowy, co prawda istniały programy rezydentne które pozwalały to jakoś obejść, ale brak pamięci skutecznie je ograniczał.


Komentarze