Warto zobaczyć: Birr Castle i największy teleskop XIX wieku

Zainspirowany przez notki z serii Warto zobaczyć na http://nrdblog.cmosnet.eu/ postanowiłem się przyłączyć i opisywać miejsca związane z historią nauki i techniki. Ogólnie - ciekawe dla nerdów, a w każdym razie dla mnie. Na początek muzeum, które odwiedziłem w roku 2005. Nie przypomniałem sobie przypadkowo, będzie to dobry wstęp do następnego, świeższego wpisu.


Birr słynie z zamku, w którym od paru stuleci mieszka rodzina wysoko urodzonych nerdów, nosząca nazwisko Parsons i wiele tytułów (niegdyś miasteczko nawet nazywało się Parsonstown). Zdaje się, że zainteresowania naukowe nie były rzadkością wśród brytyjskiej (wówczas) arystokracji, ale głównie polegały na kolekcjonowaniu osobliwości i organizowaniu wypraw. Ten ród wygrywa z pozostałymi rozległością i dogłębnością studiów. Najsławniejszym przedstawicielem jest Charles Parsons, wynalazca turbiny parowej. W Birr można obejrzeć jej model (jest bardzo ładna, wielostopniowa i przypomina silnik odrzutowy), a pierwsza turbina Parsonsa, dla odmiany wodna, dostarczała prąd dla miasteczka jeszcze w latach 1950. Ale o Charlesie będzie więcej w następnej notce.

Drugim najsławniejszym przedstawicielem jest William Parsons, czyli 3rd Earl of Rosse (a także: Baron Oxmantown oraz ojciec Charlesa Od Turbiny). Dla odmiany zajmował się astronomią. I to nie byle jak się zajmowal, bo był jednym z pionierow spektroskopii i astrofotografii, odkrył spiralną naturę niektórych mgławic i dostrzegł w nich gwiazdy (a więc doprowadził do przeklasyfikowania ich na galaktyki). A przede wszystkim zbudował teleskop znany jako Lewiatan z Parsonstown, który przez 70 lat był największy na świecie.

A pozostali? Większość rodziny miała podobne zainteresowania. Co drugi był przez jakiś czas profesorem w Cambridge, dziekanem w Dublinie albo prezesem jakiegoś towarzystwa naukowego. Jeśli ktoś nie zajmował się nauką na poważnie, to przynajmniej amatorsko, a przy tym wspierał ją finansowo. Z ważniejszych: żona Williama, Mary Rosse, oraz najstarszy syn czyli czwarty earl, zajmowali się fotografią, przy czym żona miała raczej zainteresowania artystyczne, a syn - techniczne. Bawił się np. w fotografię stereo, w fotografię barwną (nie na barwnym materiale, bo jeszcze nie było - a z użyciem filtrów RGB), a później nawet rentgenowską. Kontynuował też zainteresowania astronomiczne, a z kombinacji obu wzięły się prace nad elektrochemią (nanoszenie cienkich warstw srebra). Mary Ward, kuzynkę Trzeciego, interesowało to, co małe: zaczęła od entomologii, skończyła na mikroskopii. Do tego miała talent plastyczny, rysunki i obrazy jej obserwacji mikroskopowych ilustrowały książki naukowe. Była też popularyzatorką nauki, napisała kilka książek dla dzieci.

Większość osiągnięć przypada na drugą połowę XIX wieku, względnie początek XX. Ostatni moment, gdy bogaty i wykształcony, ale jednak amator, mógł konkurować z profesjonalnymi zespołami. Co nie znaczy, że Parsonsowie przestali próbować. Szósty earl w stylu iście sprzed stu lat sprowadzał nasiona z całego świata, głównie z Chin. Raz nawet sprowadził obiecującego chińskiego botanika i ufundował mu studia doktoranckie w Londynie. Jego żona Anne otarła się o prawdziwą naukę, bo prowadziła obserwacje mikroskopowe komórek roślinnych i jej prace były opublikowane.

Rodzina nadal mieszka w zamku, który nie jest udostępniony do zwiedzania. Muzeum dokumentujące naukowe pasje rodu mieści się w dawynch stajniach. Jest podzielone tematycznie, według zainteresowań Parsonsów: astronomia, inżynieria, fotografia, botanika, entomologia itp. Znajdą się więc tam mosiężne lunety, mikroskopy i instrumenty naukowe, na widok których fani Verne'a lub steampunku dostaną ślinotoku. Są starannie skatalogowane kolekcje roślin wraz z ilustracjami. A nawet małe maszyny parowe. Ciekawe są też artykuły z ówczesnej prasy. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia tekstu opisującego odlewanie zwierciadła teleskopu. Był napisany we wspaniałym XIX-wiecznym stylu, coś jak skrzyżowanie Verne'a z Lovecraftem, cudo. Można także obejrzeć ogrody, drobne kilkadziesiąt hektarów z jeziorem, dwiema rzekami, wodospadami i stawami.

Największy teleskop świata

 Najważniejszy jest jednak Lewiatan z Parsonstown. Największa atrakcja Birr rzeczywiście robi wrażenie. Teleskop ma 16 metrów długości (dla porównania, to tyle co przegubowy autobus), główne zwierciadło ma średnicę 72", czyli około 180 cm. Dopiero w 1917 roku powstał większy teleskop. W latach 1840 nie potrafiono zrobić obrotowej kopuły tych rozmiarów, Lewiatan jest więc umieszczony w nieruchomym budynku. W pionie może poruszać się w dużym zakresie, ale w poziomie ograniczały go boczne ściany. Był nawet wyposażony w automatyczny napęd kompensujący ruch Ziemi - nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że ważył 12 ton! Kilka pomostów pozwalało na dostęp do okularu w każdej pozycji, jaką mógł przyjąć. W połowie XIX wieku było to szczytowe osiągnięcie i musiało kosztować fortunę, nie zdziwiłbym się, gdyby było droższe niż wszystkie pozostałe naukowe aktywności Parsonsów razem wzięte. Ale opłaciło się. To nie była tylko zabawka znudzonego arystokraty, do Birr przyjeżdżali czołowi astronomowie tych czasów (po czym tygodniami czekali na bezchmurną noc).


Zwierciadło było wykonane ze stopu miedzi i szybko śniedziało. Teleskop miał więc dwa zwierciadła, jedno w użyciu, drugie w konserwacji. William Parsons zbudował maszynę z napędem parowym do polerowania i kolejkę do przewożenia 4-tonowego lustra. Z Lewiatana korzystał też jego najstarszy syn (choć głównie pracował z mniejszym, ale bardziej praktycznym instrumentem własnej konstrukcji), a po jego śmierci teleskop został częściowo rozmontowany. Zwierciadło przewieziono do muzeum w Londynie, ale budynek, tubus i większość osprzętu pozostała. Pod koniec XX wieku teleskop został zrekonstruowany. Współczesna wersja ma zwierciadło z aluminium, kompromis między praktycznością a zgodnością z oryginałem. I działa. Lewiatan jest więc najstarszym czynnym teleskopem.

Okolice

Birr nie przyciąga tłumów turystów, głównie dlatego, że jest pośrodku niczego (w dni robocze łatwo za to spotkać wycieczkę szkolmą). Najbliższe duże miasto to Limerick, w którym warto zobaczyć zamek i sąsiednie muzeum, po czym natychmiast uciekać z zamkniętymi oczami, nie oglądając reszty miasta. Na wszelki wypadek z zamkowych murów lepiej patrzeć tylko prosto w dół, na rzekę. Galway dla odmiany jest ładne i warte spaceru ulicami, ale nic tam nie ma (chyba że akurat trwa jakiś festiwal). Największa atrakcja zachodniej Irlandii to Cliffs of Moher. Turysta zmotoryzowany może odwiedzić wszystkie jednego dnia i jeszcze wrócić na noc do Dublina czy Cork (zresztą, umówmy się: w Irlandii nigdzie nie jest daleko). Turysta zrowerowany też sobie jakoś poradzi, natomiast zautobusowany ma problem - odległości są małe, ale autobusy jeżdżą rzadko.
Zamek w Limerick i rzeka Shannon

Muzeum w Limerick i coś dla fanów Verne'a

Tu i aż do końca: klify z moheru



Komentarze