Maker Faire UK 2018

Maker Faire, największe święto ruchu makers[*]. Każdy może się bawić w sprzętowe dłubanie i pochwalić swoim projektem w sieci, ale żeby zakwalifikować się tutaj, trzeba przygotować coś naprawdę ciekawego. Przy czym nowatorstwo jest równie cenione co efekciarstwo. Typowe eksponaty to wielkie roboty przenoszące gości, maszyny w stylu Leonarda da Vinci, rzeźby kinetyczne zionące ogniem. A obok nich - dron do badań podwodnych, nanosatelita, nowe modele mikrokontrolerów i narzędzi CNC. Albo kowal odtwarzający technikę starożytnej Grecji. Co roku odbywa się kilkanaście takich imprez, większość w USA, ale również w Europie. Brytyjska edycja tradycyjnie gości w Newcastle, a że nie miałem daleko, to zajrzałem.

Zwiedzałem z trzyletnią córką. Dla maluchów robot jest ciekawy tylko na chwilę, a drukarka 3D - wcale. Co innego interaktywna ściana LED, maszyny do baniek mydlanych albo wszelkie stoiska gdzie można było coś namalować lub ulepić. Spędziłem przy nich sporo czasu w towarzystwie innych ojców, wspólnie negocjowaliśmy z potomstwem by pozwoliło nam odejść tam, gdzie komputery, lutownice i reszta nudziarstwa.
To jest brytyjska edycja Maker Faire. Można to poznać z daleka.
InMoov, humanoidalny robot z Francji. Open source i drukowany 3D, czyli idealny projekt na Maker Faire. Więcej na http://inmoov.fr/
Przykład low tech - tor dla kulek wydłubany z drewna. Trzeci najlepszy eksponat zdaniem córki.

Na niektórych stoiskach można było samodzielnie zmontować kupiony zestaw. I przy okazji nauczyć się lutować pod okiem doświadczonych twórców.
Klasyczne gry komputerowe - Pong, Invaders itp. - wielkości breloczka do kluczy. Wydaje się, że osoby pamiętające czasy takich gier mogą mieć problem, by zobaczyć cokolwiek na centymetrowym ekraniku.
Fale dźwiękowe 101. Syntezator generuje dźwięki, oscyloskop wyświetla ich obraz, obsługa tłumaczy o co chodzi, a zwiedzający drukują fale dźwiękowe. Tradycyjnie, przy użyciu rylca i rolki z farbą. Dużo zabawy również dla dzieci, które nie rozumieją co to częstotliwość i modulacja.
Dziecięcy przebój numer 2. Ściana pokryta diodami świecącymi i czujnikami wilgoci. LEDy dotknięte mokrym pędzlem świecą.
Colin Furze jest pewnym kandydatem do nagrody Darwina. Miotacze ognia to chyba najbezpieczniejsze z jego tworów. Jego specjalnością są rowery, gokarty itp. napędzane domowej roboty silnikami odrzutowymi. Trochę mi zgrzyta promowanie takich osób. Niektóre z jego projektów niewiele dzieli od pomysłów nastolatków wchodzących do szybów wind albo jadących na dachu samochodu. Inne, np. hoverbike, są równie niebezpieczne, ale przynajmniej interesujące technicznie.
Jeszcze jeden Dalek, tym razem mały. Ten jest jednocześnie głośnikiem, do którego można przesyłać dźwięk łączem optycznym. Zdaje się, że analogowym - niedokładne wycelowanie nadajnika powodowało zniekształcenia.
Maszyny do robienia baniek mydlanych. Zdaniem córki o wiele ciekawsze niż cała reszta razem wzięta.


Steamroadsters. Według opisu miały być parowe, ale brzmiały raczej jak elektryczne. Sensu wielkiego nie ma, ale wygląda ciekawie. Zwłaszcza, że pojazdami kierowali aktorzy teatralni, którzy jeżdżąc w kółko po dziedzińcu potrafili udawać, że robią coś Niezwykle Ważnego.
Ten dron mieści się na dłoni. Jakimś cudem udało się w nim wcisnąć nawet kamerę przesyłającą obraz na żywo.




[*] Dla nieznających tematu krótkie wprowadzenie. Najogólniej, jest to nowoczesna odmiana majsterkowania, z użyciem drukarek 3D, obrabiarek CNC, mikrokontrolerów. Ale też z elementami sztuki (raczej popularnej niż awangardowej), tradycyjnego rzemiosła. Granice nie są ścisłe, nikt nie wydaje legitymacji makera ani nie kontroluje kierunku. Zdaniem entuzjastów to jest nowa rewolucja i wkrótce wszyscy będą naprawiać, ulepszać i tworzyć urządzenia. Zdaniem sceptyków - to pic na wodę. Prawda wyjątkowo leży pośrodku. Ruch ma kilkanaście lat i nie stał się masowy, drukarka 3D nie stoi w każdym domu. Dla nielicznych uczestników to pomysł na drobny biznes, dla większości po prostu zabawa. Ale kto powiedział, że dorośli nie mogą się bawić robotami?

Komentarze