Warto zobaczyć: Space Adventure

Nietrudno się zorientować, że interesują mnie badania kosmosu. A jednak dopiero teraz udało mi się iść na wystawę Space Adventure w Hali Stulecia - początkowo odkładałem uznając, że w weekend otwarcia będą tłumy, a potem ciągle coś wyskakiwało. Warto było odwiedzić?

Nie ukrywam, że miałem pewien niedosyt. Ale to głównie skutek nadmiernych oczekiwań, rozdętych akcją reklamową. Wiele eksponatów to kopie i modele, do tego różnej jakości, nie było ich też tak dużo, jak się spodziewałem. Aby od razu zamknąć temat wad: opisy eksponatów przetłumaczono koszmarnie. Polskie wersje tekstu nie tylko brzmiały niezręcznie, ale często wypaczały znaczenie. Ważne jednak, by te minusy nie przesłoniły nam plusów.







Wystawa jest głównie poświęcona amerykańskiemu programowi
Kopia notatnika Wernera von Brauna
kosmicznemu. Bardzo niewiele jest eksponatów rosyjskich, jeszcze mniej europejskich, a chińskich i z innych krajów nie ma wcale. Ekspozycje są ułożone mniej więcej chronologicznie, zaczynamy więc od Verne'a i pierwszych eksperymentów von Brauna i Goddarda, a kończymy na współczesnych projektach czekających na realizację. Po drodze zobaczymy m.in. ewolucję kombinezonów. Głównie są to jednak skafandry używane podczas lotów na dużych wysokościach albo noszone wewnątrz hermetycznych pojazdów. Jest też "wkładka" z rurkami wyrównującymi temperaturę noszona pod kombinezonem do EVA, ale samego skafandra używanego w otwartej przestrzeni zabrakło.






Bez wątpienia szczytowym osiągnięciem w badaniach kosmosu jest program Apollo, słusznie więc należy mu się większa część wystawy. Osiągnięciem tym bardziej imponującym, że dokonanym przy użyciu prymitywnej jak na dzisiejsze standardy techniki. Przykładem panele używane przez kontrolę naziemną: analogowe wskaźniki, rzędy przełączników, równiutkie, podpisane rzędy rezystorów i kondensatorów. Wszystko wydaje się ogromne, bo ówczesna elektronika pracowała na dużo wyższych prądach. I dziwnie cieszy oko inżyniera od urządzeń wirtualnych...

Kolejny znak czasów: papier. W gablotach zobaczymy plany lotu, instrukcje pokładowe, a także ciekawe urządzenie: obrotowe koło z podziałką służące do obliczania czasu rozpoczęcia i zakończenia poszczególnych zadań, w zależności od pory startu i rozmaitych opóźnień w trakcie. Ze znanych eksponatów znanych znajdziemy: aparat Hassellblad, młotek geologiczny i replikę improwizowanego kija, którym Alan Shepard grał w golfa na Księżycu, a także pochłaniacze dwutlenku węgla rozsławione przez Apollo 13. Z nieznanych rozmaite drobiazgi, takie jak kosmiczne sztućce (zupełnie zwyczajne) i prototyp golarki napędzanej sprężynowo. Wreszcie jest też replika modułu dowodzenia Apollo (niezbyt szczegółowa od zewnątrz, ale za to przez okno widać panele kontrolne w środku) i model rakiety Saturn IB.
Saturn IB, w oddali moduł dowodzenia Apollo

Moduł dowodzenia Apollo - jeden z paneli sterujących

Aparat Hasselblad używany przez astronautów
Jest i sławny kosmiczny długopis. Mam nadzieję, że czytelnicy nie powtarzają historii o tym, że NASA wydała miliony na opracowanie specjalnego długopisu, podczas gdy Rosjanie po prostu używali ołówków? Na wszelki wypadek wyjaśnię: początkowo w obu krajach używano różnego rodzaju ołówków, ale mają one wady: cząstki grafitu unoszące się w przestrzeni mogą dostać się do urządeń i spowodować awarię, a ponadto zapis może być modyfikowany. Specjalny długopis piszący w ekstremalnych warunkach skonstruowała firma Fisher z własnej inicjatywy i zaoferowała agencji kosmicznej, traktując to jako świetną reklamę. NASA nie wydała ani dolara na jego opracowanie. Zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie z chęcią porzucili ołówki na rzecz długopisów Space Pen.
Kawałek skały księżycowej

W jednej z bocznych sal można zobaczyć, a nawet dotknąć skały księżycowej. W dotyku jest bardzo gładka, ciekawe czy to skutek wypolerowania od milionów palców i w jakim tempie jej ubywa? Inna boczna sala mieści eksponaty rosyjskie: kilka kolejnych kombinezonów, replikę Sputnika i model rakiety Sojuz.







Sojuz

Sputnik




Symulator promu kosmicznego
Kolejna duża część poświęcona jest Space Transportation System, czyli wahadłowcom. Oglądając replikę kokpitu przekonamy się, ile zadań miał do wykonania pilot: nie tylko sterowanie lotem, ale też komunikacja i kontrola dziesiątków różnych systemów promu kosmicznego. Naprzeciwko replika tylnego stanowiska kontrolnego zajmowanego przez specjalistów misji, czyli tych astronautów którzy nie pilotują promu, lecz wykonują zadanie: badania naukowe, konstrukcje,naprawy. Ich panele sterują wyposażeniem zainstalowanym w ładowni, np. ramieniem CANADARM.



Kokpit wahadłowca
Stanowiska specjalistów misji

Multi Axis Trainer
W ramach biletu na wystawę można było spróbować swoich sił w symulatorze lądowania promu kosmicznego - bardzo uproszczonym, ale i tak się rozbiłem. Natomiast za dodatkową opłatą (niewysoką - 5zł) zasiąść w fotelu o 5 stopniach swobody albo w urządzeniu zwanym Multi Axis Trainer, czyli w krześle zamontowanym w kręgach obracających się wokół różnych osi. Nie zdecydowałem się, wiedząc jak nieprzyjemna jest dla mnie zwykła karuzela. Potem żałowałem. Dopiero później przeczytałem, że MAT powoduje owszem dezorientację, ale nie nudności czy wymioty, chaotyczne obroty w różnych kierunkach oddziałują zupełnie inaczej, niż ciągły obrót w jednej osi. Takie urządzenia były używane przez NASA do treningu astronautów podczas wczesnych misji. Miało pomóc przygotować się do wyjścia z sytuacji niekontrolowanego wirowania. Później okazało się to niepotrzebne i od czasów Apollo MAT wyszły z użycia.

Zwiedzanie: jeśli ktoś będzie we Wrocławiu przed 18 czerwca, to pomimo pewnych wad warto. Jeśli ktoś się zastanawia czy specjalnie przyjechać - to też warto, i zwiedzić Wrocław przy okazji. Wystawa objeżdża duże miasta Europy i nie tylko, więc jeśli ktoś nie zdąży lub ma za daleko, będzie okazja gdzie indziej.

Komentarze