Wrzesień miesiącem kupowania narzędzi

Od kilku miesięcy trwa u nas w domu pełzający remont, w tym również renowacja mebli. A od kilku tygodni mamy zupełnie nową studnię bez dna - kupiliśmy budynek, w którym żona uruchomi gabinet weterynaryjny. A więc drugi remont, tym razem z pracami nieco większego kalibru. I z założenia szybszy, bo w domu możemy sobie dłubać po kawałku, w miarę wolnego czasu i chęci, a a gabinet musi wkrótce ruszyć. Z tej okazji rozrósł się nieco park maszynowy.

Appetite for destruction

Oczywiście, niektóre prace wolimy zlecić specjalistom, są jednak i takie, które chcemy zrobić sami, for fun and profit. No, prawie sami, z pomocą kolegi bardziej doświadczonego w pracach budowlanych. Ostatecznie, co może być skomplikowanego w wyburzeniu ściany z pustaków? Rzut oka do domowej narzędziowni. Mam przecinak i młotek, ale to raczej do skuwania  kafelków i podobnych prac kosmetycznych. Mam młotowierkarkę, nawet dość sporą. Wierci w betonie jakby to było drewno, bruzdę w ścianie da się tym wykuć, ale wyburzania może nie przetrwać. Mam wreszcie 5kg młot, ale nie jestem Thorem. Potrzebuję cięższego sprzętu.

Pierwsza myśl - trzeba wypożyczyć młot wyburzeniowy. Ale sprawdziłem stawki - ok. 100-150 zł za dzień, w zależności od mocy. Potrzebuję na pewno na 2 soboty. Za niedzielę też muszę zapłacić wtedy, opłata za 4 dni już zbliża się do ceny kupna, a przecież pewnie jeszcze kilka razy się przyda. Jasne, w tej cenie kupię jakiś noname, a w wypożyczalni jest Makita albo Hilti, ale w końcu noname ma gwarancję, jeden remont na pewno przetrzyma. A więc szukam co kupić. Ceny zaczynają się w okolicach 500 zł za urządzenie z energią udaru w okolicy 10J. Nie wydaje się to szczególnie dużo, moja młotowiertarka ma 5J, a młoty w wypożyczalniach po 15 i więcej. Sprawdzam Leroya, Castoramę, Obi, Julę... O, w Juli mają ostatnie kilka sztuk (nie: kilka na sklep, a kilka w całej Polsce) młota Scheppach za 600 zł z energią 50J? No to wiadomo kto wygrał casting.

Dopiero ładując skrzynkę do bagażnika zorientowałem się, jakiego potwora kupiłem. 16 kg wagi, dłuto wygląda jak to, czym drogowcy prują asfalt. Młotowiertarka, która wcześniej wydawała mi się potężną maszyną, wygląda przy tym jak wkrętarka. Czy będę w stanie to utrzymać podczas pracy? Otóż bez problemu. Wyburzanie okazało się tak fajnym i relaksującym zajęciem, że wszyscy chcieli to robić. Najpierw kolega z doświadczeniem, potem przez chwilę ja, a potem do nowej zabawki dorwały się obie nasze żony i wykonały większość zadania. Przydał się i ręczny młot. Efektownym i efektywnym sposobem burzenia jest wykucie rzędu dziur, a potem solidne uderzenie, po którym lecą duże kawałki ściany, łatwiejsze do wyniesienia.

Poszło tak sprawnie, że od razu postanowiliśmy skuć też posadzkę, choć wcześniej planowaliśmy odłożyć tę pracę na kiedyś. W perspektywie jeszcze wstawianie drzwi w ścianie nośnej i jak się okazało po kilku dniach, usuwanie balkonu, więc decyzja o zakupie na pewno była słuszna.

Tanie narzędzia są tanie

Wracając do narzędzi mniejszego wagomiaru. Dawno już zraziłem się do najtańszych marek dostępnych w marketach budowlanych. Są to, w najlepszym razie, urządzenia jednorazowego użytku. A bywa, że i do jednorazowej pracy się nie nadają, bo brakuje im mocy albo precyzji. Z drugiej strony, nie zawsze jest sens kupować narzędzia dla profesjonalistów, w których płaci się (i to sporo) głównie za możliwość codziennej, wielogodzinnej pracy w trudnych warunkach.

Szczególnym przypadkiem tanich marek jest lidlowy Parkside. Z moich doświadczeń wynika, że te narzędzia:
- mają zwykle odpowiednią moc,
- pracują z oczekiwaną precyzją,
- są nawet w miarę trwałe, jak na amatorskie potrzeby,
- natomiast jeżeli cokolwiek się zepsuje, to już koniec - nie da się kupić części.

Od kilku lat przyjąłem następujący model kupowania elektronarzędzi:  wybieram coś w miarę taniego, a jeszcze trzymającego parametry (np. Parkside, Graphite, Skil). Jeżeli urządzenie wytrzymuje u mnie kilka lat, uznaję, że jest dla mnie wystarczające. Jeżeli nie, widocznie potrzebuję czegoś lepszego, ale to, póki co, od 3 do 5 przypadków.

Oszlifujemy to panu taśmowo

Szlifierka taśmowa jest jednym z najczęściej używanych narzędzi u nas w domu. Przydaje się do wyrównywania desek (do grubszych prac mamy też strug, ale nie do wszystkiego się nadaje) i usuwania starej farby. Parkside sprawdzał się całkiem nieźle - taśma nie zrywała się i nie spadała, pracował równo i zdzierał jak należy. Aż pewnego dnia taśma się zatrzymała, choć silnik się kręcił. Sprawdzam: pasek zębaty chodzi luźno. Wymieniłem - nowy jest tak samo
luźny. Może źle odczytałem rodzaj paska? Zaniosę do serwisu, niech przymierzą na miejscu. Serwisant stwierdził, że pasek był w porządku, to koło zębate się przesunęło. Zatarło się łożysko i nadtopiło kawałek obudowy. O ile łożysko może udałoby się dopasować, to obudowa musiałaby być od konkretnego modelu. A więc, zgodnie z tym co napisałem powyżej, pora na lepszą markę. Po przeszukaniu różnych forów zdecydowałem się na Bosch PBS 75A - produkowany w niezmienionej formie od wielu lat, bardzo popularny. Znalazłem egzemplarz powystawowy, bez pudełka, ale z normalną gwarancją, nieco tańszy niż normalna cena sklepowa. Szlifierka działa tak samo jak poprzednia, ale ma szansę podziałać dłużej, a jeśli się zepsuje, każdy serwis elektronarzędzi ma części.

A tu zamontujemy wirujące ostrza

Do niedawna w ogóle nie wiedziałem, że jest taki rodzaj piły jak zagłębiarka, a tym bardziej, że ją chcę. Zmieniło się, gdy wpadliśmy na pomysł wyprodukowania frontów do mebli kuchennych. Nie byliśmy zadowoleni z dotychczasowych frontów z płyty meblowej. Główny problem - jeśli coś się zepsuje, bo np. napuchnie od wilgoci, wyrwie się wkręt albo czymś się porysuje - to właściwie nic nie da się z tym zrobić.

Drewno zaś zawsze można dociąć czy oszlifować. Ale ceny frontów z litego drewna były zabójcze. Zmierzyłem nasze meble, rozrysowałem na kartce - w cenie jednych drzwiczek możemy mieć drewno na całą kuchnię. Skoro niczym nie ryzykujemy, jeśli nie liczyć drogiego drewna, wielu godzin cennego wolnego czasu i palców, to warto spróbować. Pierwsze cięcia z użyciem ręcznej pilarki tarczowej wypadły słabo. Pewnie są ludzie, którzy potrafią precyzyjnie ciąć z ręki, zachowując idealne kąty i proste linie, ale ja do nich nie należę.

Pojechałem do wypożyczalni po piłę stołową z prowadnicą. Właściciel spytał co chcę zrobić i zaproponował nieznane mi narzędzie - zagłębiarkę. Jest to coś podobnego do ręcznej pilarki tarczowej, ale potrafi poruszać się góra-dół, a więc zacząć cięcie również od środka materiału (nie potrzebowaliśmy tej funkcji). Ale przede wszystkim, ma w komplecie szynę prowadzącą. Kładę więc szynę na ciętym elemencie i jadę wzdłuż niej. Rewelacja, już od pierwszej próby idealnie proste cięcie z dokładnością do milimetra.

Tyle że to był Festool kosztujący prawie 3000 zł, wśród narzędzi to nawet nie Mercedes, ale Rolls-Royce. Znacznie droższy niż Makita czy Dewalt, o markach dla majsterkowiczów nie wspominając. Wypożyczanie zaś ma wady: wymaga dokładnego planowania, by maksymalnie wykorzystać czas. Zwykle już po oddaniu narzędzia okazuje się, że jeden z elementów nie wyszedł i trzeba go zrobić ponownie. Do tego mieszkam na wsi, wizyta w wypożyczalni zajmuje sporo czasu i często wymaga brania wolnego w pracy. Nie ma to jak własne narzędzia. No ale nie kupię Festoola by zdejmować go z półki dwa razy w roku, nie jestem aż tak nienormalny. 


 Wtem! Wchodzę do Lidla po warzywa, a widzę tanie zagłębiarki. Tylko czy Parkside da radę? Nie potrzebuję dużej mocy, będę ciąć sosnowe deski i płyty meblowe, a nie belki do więźby dachowej. Mogę zadbać, by maszyna nie poniewierała się w pyle. Potrzebuję precyzji, ale na to jest spora szansa. Szybka decyzja: ryzykuję.

Nie miałem jeszcze okazji wypróbować. Nowa szlifierka też się nie napracowała, choć robota już czeka - drzwiczki do kuchni, nawet przycięte "na wymiar", trzeba jednak w kilku miejscach zwęzić o 2-3 mm, sfazować krawędzie i zmatowić pierwszą warstwę lakieru. Prace stolarskie zostały jednak odłożone na później, ponieważ patrz punkt pierwszy i następny.



Ząb zupa zębowa

Na koniec najdziwniejszy zakup: komplet narzędzi stomatologicznych. W gabinecie weterynaryjnym rzadko zakłada się plomby, często natomiast zdejmuje się kamień albo walczy ze złamanymi zębami. Do usuwania zębów też przydaje się wiertło, by oddzielić korzenie. Dlatego weterynarze, o ile mają na to miejsce, często odkupują od dentystów starsze modele unitów stomatologicznych, czyli tych maszyn z wiertarkami, ślinociągami, światłem, umywalką i paroma innymi gadżetami. Myślałem, że skoro coś nazywa się unit, to da się przetransportować w jednym kawałku. Okazało się to możliwe, wymaga jedynie:
- dużego vana lub małej ciężarówki,
- ekipy strongmanów, bo całość waży dobrze ponad 100kg i jest mocno nieporęczna,
- wycięcia kawałka podłogi razem z rurą wodociągową i kanalizacyjną.
To ostatnie byłoby nawet wykonalne, ale nieco aspołeczne, zwłaszcza, że kupowaliśmy w niedzielę. Ale ciężarówki i ciężarowców nie było pod ręką. Cywilizowane odkręcenie od podłogi wymagało zdjęcia obudowy, wyjęcia kompresora i odkręcenia głównej ramy od podstawy. Żeby to bezpiecznie podnieść, wypadałoby odłączyć wszystkie wysięgniki, zresztą i tak inaczej nie wejdzie do bagażnika.

Wziąłem ze sobą komplet kluczy nasadowych (spodziewałem się tylko odkręcania od podłogi, naiwnie oczekiwałem ze 4 śrub, za to dużych). Na szczęście wożę też w bagażniku zestaw narzędzi, absolutnie podstawowy, taki raczej do wymiany żarówki niż poważnej naprawy, ale przynajmniej miałem dodatkowo kilka śrubokrętów i kluczy płaskich. Zaczynam więc od zdjęcia obudowy. Badam jak są podłączone wysięgniki z wiertarkami, umywalką i lampą. Każdy z nich to kilka-kilkanaście połączeń elektrycznych (do zasilania i sterowania), do tego woda, sprężone powietrze i kanalizacja. Odłączam po kawałku, robiąc zdjęcia na każdym etapie. Kable są podłączone do zacisków śrubowych, na szczęście każdy ma opaskę z numerem i zaciski też są oznakowane. Tyle że opaski spadają, trzeba zabezpieczyć. Mamy w samochodzie taśmę izolacyjną? To może chociaż malarską? Wszystko zostawiłem na placu budowy. Gabinet w stanie likwidacji, poza unitem niewiele już w nim zostało. Dobra, w apteczce samochodowej są plastry z opatrunkiem. Też mogą być.

Spodziewałem się pracy na 5 minut, zajęło mi to 3 godziny. Unit czeka na zakończenie remontu, a potem się okaże, czy uda się z powrotem zmontować. Ale w miarę postępów prac nabierałem wrażenia, że to wcale nie jest aż tak skomplikowana maszyna.





Komentarze