Warto zobaczyć: Kelvedon Hatch Secret Nuclear Bunker

Największym osiągnięciem w historii gier komputerowych był Fallout 2, a zaraz po nim Fallout. Skoro więc dowiedziałem się, że godzinę drogi od domu mieścił się jeden z serii rządowych schronów przeciwatomowych, w dodatku układem mocno przypominający te z Falloutów, musiałem to zobaczyć.

Schron obok wsi Kelvedon Hatch wybudowano na początku lat 50. Przeznaczenie i miejsce na schemacie organizacyjnym zmieniało się kilkakrotnie, generalnie jednak miał być siedzibą dla władz regionalnych. Taki średni szczebel zarządzania w czasach postapokalipsy, pomiędzy rządem, a tym co zostało z władz lokalnych i jednostek wojskowych. Był także zapasowym schronem dla rządu, gdyby z jakiegoś powodu znacznie większy CGWHQ w Corsham nie mógł być wykorzystany. 

Zamaskowane wejście
Schron zabezpieczało kilkanaście metrów ziemi, 3m zbrojonego betonu i klatka Faradaya zabezpieczająca przed EMP. Mógł przetrwać bliskie, ale nie bezpośrednie trafienie (według przewodnika, projektowany na "near miss of 20kT", ale nie precyzowali ile to jest near). Bezpieczeństwo miała przede wszystkim zapewnić tajność i odległość od potencjalnych celów. Z zewnątrz nic nie zdradzało jego obecności (dzisiaj już zdradza, np. liczne strzałki "Secret nuclear bunker"). Główne wejście wygląda jak zwykły wiejski domek, pomocnicze budynki (zewnętrzne generatory, garaże itp.) jak budynki gospodarcze.  Jest maszt radiowy na szczycie wzgórza - no ale takich są setki.



 

 

Zwiedzanie

Schron miał trzy podziemne kondygnacje. Tyle że mieści się w wydrążonym wzgórzu, dlatego z domku schodzimy zaledwie kilkanaście stopni w dół, jak do płytkiej piwnicy, idziemy długim na 120m tunelem (strażnicy mieli rowery!), mijamy pancerne drzwi - po czym trafiamy od razu na najgłębszy poziom, 25m pod ziemią. Zwiedzamy od dołu do góry i wychodzimy innym, krótkim tunelem. Formalnie wyjściem pomocniczym, nie zabezpieczonym od zewnątrz, choć pewnie podczas pokoju było najczęściej używane - pomijało długi tunel i prowadziło prosto do klatki schodowej.

Co ciekawe, płacimy dopiero przy wyjściu. Kto nie zapłaci, ten zostaje? Zwiedzający dostają audioprzewodnik w kształcie słuchawki starego telefonu (i niestety z podobną jakością dźwięku).

Wewnątrz "domku"

Tunel od "domku" do schronu

Jeśli ktoś się spodziewa wojskowego sprzętu, to nie znajdzie go wiele. Trochę broni oraz podręczne liczniki Geigera i maski przeciwgazowe w wartowni przy wejściu, więcej liczników i masek w magazynie, pomieszczenie z mapami jak na filmach wojennych (stół na którym kijkiem przestawiano jednostki, podświetlane przezroczyste ścianki do rysowania markerem). Na ścianach wiszą arkusze, na których zapisywano by gdzie wybuchły bomby i jakie miejsca są skażone. Ale większość schronu wygląda jak muzeum telekomunikacji. Prawie wszystkie sale na dolnym poziomie wypełniały dalekopisy, centralki telefoniczne, radia i komputery (schron został wycofany z użytku na początku lat 80, jest więc trochę zwykłych pecetów). Przedstawiciel każdego ministerstwa miał swoje biurko. Było nawet pomieszczenie dla BBC, które miało stąd nadawać dla ludności.

Warsztat elektroniczny

Jedna z wielu sal dalekopisów


Środkowy poziom to w połowie kolejne pokoje łączności, a w połowie część techniczna - generatory, wentylatory z filtrami, oczyszczalnia ścieków, klimatyzacja, ogrzewanie, pompy. Mały, ale dobrze zaopatrzony warsztat, by utrzymywać to wszystko w ruchu. Najwyższy odpowiadał za sprawy bytowe. Tu były toalety i łazienki ze zbiorowymi prysznicami, ale do użytku tylko zanim spadną bomby. Gdy schron był zamknięty, obowiązywało racjonowanie wody, więc brak pryszniców, a toalety tylko chemiczne. Tu była też izba chorych, wyjątkowo ponure miejsce (zresztą, zwykłe szpitale z tamtych czasów nie były o wiele lepsze). Dawna stołówka dziś mieści sklepik z pamiątkami i przekąskami. Do tego kilka pomieszczeń ciasno wypełnionych piętrowymi łóżkami. Zresztą, łóżka były upchnięte po różnych pomieszczeniach na wszystkich kondygnacjach, a składane prycze nawet na korytarzach. Tylko dla premiera i 2 czy 3 najważniejszych dowódców wojskowych przewidziano osobne pokoje na najniższym poziomie.

 

Główny generator prądu

Jedna z sypialni

 

Wrażenia

Wyjście z najwyższego poziomu
Pokój zarezerwowany dla premiera
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Główne wrażenie: ciasno. A przecież zwiedzających było kilkudziesięciu, a schron był przewidziany dla 600 osób. Nie jest też obecnie wypełniony tonami zapasów. Gdyby kiedyś został wykorzystany zgodnie z przeznaczeniem, warunki w środku byłyby koszmarne: na początek wyobraźmy sobie korporacyjny open space, tylko znacznie bardziej zagęszczony, z głośnymi dalekopisami, z generatorami tuż za ścianą. A teraz dodajmy do tego wiedzę, że ochrona przed skażeniem nie jest idealna i dozymetry pokazują coraz wyższą dawkę. Że za 3 miesiące zabraknie wody i paliwa. I że większość rodziny i znajomych nie miała nawet tyle szczęścia.

Jak każde nowoczesne muzeum, Kelvedon Hatch Secret Nuclear Bunker stara się być efektowne, ale bez przegięć. Nie ma wielkich świecących symboli radioaktywności czy przesadnych efektów dźwiękowych. W niektórych pokojach wyświetlane są filmy, głównie oryginalne materiały szkoleniowe co robić w razie ataku nuklearnego. Większość eksponatów to przedmioty, które naprawdę wypełniały to miejsce, nawet jeżeli to rzędy jednakowych dalekopisów. Doceniam realizm, bo parę razy spotykałem się z czymś przeciwnym.

Natomiast po sąsiedzku można się powspinać w parku linowym Nuclear High Ropes, wziąć udział w biegu przeszkodowym Nuclear Race albo w grze escape room, w której trzeba wydostać się ze schronu nim zabraknie powietrza. Też fajne, ale dobrze, że osobne.




Komentarze