Warto zobaczyć: muzeum lotnicze IWM Duxford

Formalnie, to miejsce to oddział londyńskiego Imperial War Museum. Nazwa brzmi dziwnie w naszych czasach, ale Anglicy lubią tradycję i skoro tak nazwali muzeum w 1917 roku, to nie będą zmieniać. Żeby jeszcze bardziej skomplikować, to jest wiele organizacji - IWM udostępnia miejsce dla:
- Duxford Aviation Society, które kolekcjonuje samoloty pasażerskie
- American Air Museum
- muzeum Królewskiego Pułku Spadochronowego
- kilku firm, które utrzymują działające samoloty do udziału w pokazach, okolicznościowych przelotach albo lotach komercyjnych
- i pewnie jeszcze paru innych organizacji

W Duxford jest trochę nielatających pojazdów wojskowych i innych militariów, ale niewiele. Za to jest sporo samolotów kompletnie cywilnych. Dlatego bardziej mi pasuje nazwa muzeum lotnicze.

Muzeum mieści się w dawnej bazie RAF na południe od Cambridge. Zajmuje kilka olbrzymich hangarów, niektóre eksponaty stoją też na zewnątrz.

AirSpace


Główna sala, najbliżej wejścia, nosi nazwę AirSpace. Tu zgromadzono najciekawsze eksponaty (prawie wyłącznie brytyjskie). Gwiazdą tej części muzeum jest Concorde. Muzeum zadbało, by dało się go dokładnie obejrzeć ze wszystkich stron. Włącznie z wnętrzem - wchodzimy tylnymi drzwiami, wychodzimy przednimi. 


 

Samolot robi ogromne wrażenie, widać, że był na granicy możliwości technicznych i na rzecz prędkości poświęcono wszystko inne. Kadłub jest wąski i niski, okna miniaturowe, fotele niewygodne. Dziób musiał się pochylać przy lądowaniu, by piloci mogli zobaczyć pas. 

 

Sporo miejsca w środku zajmują urządzenia niezbędne do lotów w ekstremalnych warunkach. W tym miernik promieniowania - ponieważ Concorde latał znacznie wyżej niż zwykłe samoloty pasażerskie (18km vs 10-12km), pasażerowie mogli być narażeni na większą dawkę promieniowania kosmicznego. W typowych warunkach, pochłonięta dawka była niższa niż przy zwykłym locie transatlantyckim (ze względu na znacznie krótszy czas lotu), ale ze względu na różną aktywność Słońca mogła się zmieniać. Załoga miała więc obowiązek obserwować wskaźnik i w razie potrzeby zejść niżej. 



Inne duże maszyny w tej sali to Avro Vulcan (ciekawy, ale już widziałem), latająca łódź Short Sunderland, English Electric Canberra (odrzutowy bombowiec opracowany pod koniec II Wojny Światowej, wszedł do użytku już po).  A mniejsze, to np. Harrier, de Havilland Vampire (wczesny myśliwiec odrzutowy), trzy śmigłowce Westland (Lynx, Whirlwind i Wessex) i wiele innych. Pomiędzy samolotami stoi trochę uzbrojenia, silniki i drony. Pomosty u góry hangaru, oprócz tego, że pozwalają popatrzeć z góry na samoloty, mieszczą gabloty z drobnymi przedmiotami i tablice informacyjne. Boczna sala to muzeum Królewskiego Pułku Spadochronowego.

de Havilland Vampire, w tle Harrier i Victor

Short Sunderland


Na zewnątrz


W drodze do następnego hangaru  obejrzałem samoloty zdatne do lotu, stojące przy pasie startowym. Spitfire w Wielkiej Brytanii to widok prawie powszechny, widziałem w locie dziesiątki razy i po 3 latach w tym kraju rozpoznaję po dźwięku, więc nic dziwnego, że w Duxford jest ich kilka. Można polatać w dwumiejscowej wersji Spitfire'a, jeśli ktoś ma zbędne 3000 funtów. Ja mam wyłącznie niezbędne funty, więc mogłem tylko popatrzeć.



Obok stoją np. odrzutowy Vampire, myśliwce amerykańskie z II Wojny Światowej, kilka dwupłatowców, latająca łódź Consolidated PBY Catalina i uznawany za perłę w kolekcji B-17 Flying Fortress (osobiście uważam, że Catalina jest ciekawsza) - wszystkie biorą udział w pokazach, niektórymi można polatać komercyjnie. A także kilka samolotów pasażerskich - nielotnych, ale nie będąc tak ważne jak Concorde, nie załapały się na miejsce w hangarze.



Flying Aircraft i Conservation in Action


W dwóch kolejnych hangarach zobaczymy samoloty w różnych stadiach demontażu, a czasem nawet mechaników i rekonstruktorów przy pracy. Flying Aircraft służy do przeglądu i naprawy samolotów biorących udział w pokazach i komercyjnych lotach. Conservation in Action to eksponaty, które trzeba dopiero doprowadzić do właściwego stanu. Jeden z nich, FMA Pucara, to zdobycz wojenna z Falklandów.


Wielu w obecnym stanie nie sposób rozpoznać.




W tym hangarze stoi też kilka eksponatów nielotniczych. Robi wrażenie Husky, opancerzony pojazd brytyjskiej armii, uszkodzony przez IED w Afganistanie (załoga przeżyła).


Battle of Britain

Nie mogło zabraknąć kolekcji z II Wojny Światowej. Obok obowiązkowych Spitfire i Hurricane stoi przeciwnik - Messerchmitt Bf 109, egzemplarz który lądował awaryjnie z niewielkimi tylko uszkodzeniami. 



Jest i Gloster Meteor, pierwszy odrzutowy myśliwiec po stronie alianckiej. Wszedł do użytku pod koniec wojny i nie zdążył się zbytnio wykazać, zwłaszcza że miał zakaz latania nad pozycjami niemieckimi i radzieckimi.


V-1 pokazano z fragmentem rampy startowej. Druga, kompletna rampa, jest na zewnątrz.

Oprócz tego, jeszcze kilka mniej ikonicznych samolotów, działa przeciwlotnicze i reflektory, rekonstrukcja schronu.


Air and Sea

W tym hangarze znajdziemy przede wszystkim myśliwce używane na lotniskowcach. Najciekawszy wydał mi się Fairey Gannet ECM.6 - nigdy nie słyszałem o tym samolocie, ale przeciwbieżne śmigła i skrzydła składane na 3 części wyglądają obłędnie. 



Jest kilka śmigłowców - z których jeden Westland Wasp wsławił się tym, że brał udział zarówno w wyprawach antarktycznych jak i w misjach bojowych. Podczas wojny o Falklandy Brytyjczycy sprowadzili z pobliskiej Antarktydy okręt badawczy HMS Endurance, by prowadził nasłuch radiowy, transportował Marines i użyczył swoich pokładowych śmigłowców do walki z argentyńskimi okrętami podwodnymi.



Focke-Achgelis Fa 330 to wiroszybowiec, czyli skrzyżowanie helikoptera z latawcem. Był używany na U-bootach do zwiększenia zasięgu obserwacji. Okręt ciągnął wiroszybowiec na 150-metrowej stalowej lince, a obserwator przekazywał informacje o widzianych statkach. Fa 330 był rzadko używany bojowo, bo okazało się, że co prawda zwiększał zasięg obserwacji U-boota, ale o wiele skuteczniej - zasięg wykrywania okrętu podwodnego przez alianckie radary. 



Inny niemiecki wynalazek z tych czasów to Fritz X - bomba szybująca sterowana radiowo, prekursor dzisiejszej precyzyjnej amunicji. Fritz X była używana przeciwko opancerzonym okrętom, dzięki dużej sile przebicia i celności mogła być zabójczo skuteczna. Na szczęście miała duże wady - zmuszała atakujący samolot by leciał w stronę celu równym kursem i z małą prędkością, stanowiąc łatwy cel dla artylerii przeciwlotniczej i myśliwców. A do tego radiowe sterowanie było  łatwe do zakłócenia i wkrótce alianckie okręty wyposażono w odpowiednie jammery.


American Air Museum

Inne budynki to dawne hangary lotnicze, ale Amerykanom, którzy sponsorowali tę ekspozycję, to nie wystarczało. Zamówili specjalny budynek u Normana Fostera. Jak to zwykle bywa u gwiazd architektury, budynek wygląda super, ale jest niepraktyczny. Wielka przeszklona ściana z jednej strony i kompletny brak okien i świateł z innych stron powoduje, że część eksponatów jest w głębokim cieniu. Zwłaszcza, że sala jest olbrzymia (w środku mieści się B-52 i jeszcze jest miejsce wokół).  Eksponaty są wyjątkowo stłoczone: ciasno i całkiem dosłownie jeden na drugim, bo część wisi w górze. W efekcie trudno je porządnie obejrzeć, a jeszcze trudniej zrobić zdjęcie



Przyjechałem do Duxford przede wszystkim dla dwóch samolotów: Concorde'a i Blackbirda. I, o ile Concorde zrobił na mnie duże wrażenie, to na SR-71 się zawiodłem. Ale to nie Blackbird był winny - to przecież jest najbardziej niesamowity samolot wszechczasów, latający wyżej i szybciej niż jakikolwiek nierakietowy pojazd i pełen nietypowych rozwiązań technicznych. Czytałem o silnikach pozwalających przekroczyć  Mach 3, zbiornikach paliwa które przeciekają na ziemi, a robią się szczelne po rozgrzaniu, automatycznej astronawigacji, kamerach. Chciałem to wszystko zobaczyć na żywo. Tymczasem Blackbird stoi wciśnięty ciasno między ścianę a inne samoloty, nie ma podestów, by obejrzeć go z góry (zresztą, tuż nad nim wisi Predator), wszystkie otwory w kadłubie pozamykane. 


 Dobrze chociaż, że wyjęto silniki.



Przy czym, z innej strony sali JEST widok z góry. Tyle że tam stoją relatywnie nudne F-111 i F-4. Ja się pytam, czy projektant wystawy miał w ogóle rozum i godność człowieka?



Jeszcze gorzej jest z drugim latającym szpiegiem, U-2, który wisi wysoko pod sufitem.




Równie wysoko, ale przynajmniej blisko podestu, wisi A-10.
 

A poza tym cała historia amerykańskiego lotnictwa w kolejnych wojnach, mniej i bardziej słusznych. Od I Wojny Światowej (SPAD XIII) przez Drugą (P-47, P-51, B-24, B-29 i parę innych), Wietnam (B-52, UH-1) po prawie współczesne (F-15).


Zwiedzanie


Większość zwiedzających dojeżdża samochodem. W niedziele i niektóre święta dojeżdża autobus z Cambridge, ewentualnie można dojechać taksówką albo rowerem z Cambridge lub Royston. Oczywiście można też przylecieć, to przecież czynne lotnisko, podczas mojej wizyty startowało lub lądowało kilka niehistorycznych samolotów i jeden śmigłowiec.

Bilet jest drogi - 29 funtów, dzieci powyżej 5 lat pół ceny, poniżej gratis. Przy czym nie polecam dla dzieci, chyba że zafascynowanych lotnictwem. Co prawda jest plac zabaw o tematyce lotniczej i jakieś śladowe ilości zabaw w wyszukiwanie, ale ścieżka dziecięca jest tu raczej symboliczna, nie tak jak w innych muzeach.

Alternatywa dla biletu to roczne członkostwo w IWM - kosztuje 60 funtów dla jednej osoby, 99 dla dwóch lub 126 dla rodziny z dziećmi. Opłaca się, gdy chce się zwiedzić więcej oddziałów muzeum albo przyjść więcej niż raz. Rezydenci brytyjscy mogą też wybrać płatność w 12 ratach pobieranych z konta.


Komentarze